wtorek, 3 stycznia 2017

O kocie (i szczepieniach)

W Nowy Rok byliśmy u moich rodziców. Olek zaczepiał kota i skończyło się to sporym zadrapaniem na nosie i rozlewem krwi. Z racji tego, że dzieci nie mają kompletu szczepień (szczepienia ustalone wg indywidualnego kalendarza szczepień i odroczone - decyzją Poradni ds szczepień), w pierwszej chwili wystraszyłam się. Wiecie - kot to kot. Kuweta, te sprawy... Miałam więc wizję zakażenia, tężca i amputacji... sama nie wiem czego ;) Podjechaliśmy więc do lekarza - na dyżur świąteczny.

Oczywiście były tłumy, więc Arek z dziewczynkami pojechał do domu, a do nas dojechał Dziadek. Po niemal półtorej godziny oczekiwania wreszcie nadeszła nasza kolej. I co? Pani doktor odesłała nas do Zabrza... do chirurga! No nic. Skoro czekaliśmy tyle, postanowiliśmy już pojechać do tego Zabrza. Na szczęście do chirurga kolejki nie było, ale... Ten stwierdził, że nic nie może zrobić i odesłał nas do... pediatry! Tu była kolejka, a jakże! Pani dr nie wiedziała, co z nami począć. Skonsultowała się z oddziałem Patologii Noworodka, na którym leżeliśmy po urodzeniu, z kimś tam jeszcze i z oddziałem zakaźnym szpitala w Częstochowie. Stanęło na tym, że mamy jechać do domu (po prawie 4 godzinach spędzonych u różnych lekarzy) i skonsultować się z Poradnią ds szczepień.

Teraz moja konkluzja. Gdyby szczepienia były takim dobrem społecznym, jak próbuje się nam wmówić, już pierwsza lekarka podałaby Olkowi zastrzyk i po sprawie. Tymczasem lekarze odsyłali nas od Annasza do Kajfasza... Stawiam sprawę jasno - nie zamierzam agitować "za" lub "przeciw" szczepieniom. Agituję "za myśleniem". Każdy rodzic musi podjąć tę decyzję - oby świadomie. Spotkłam się z sytuacjami, gdy mamy nie wiedziały, jaką szczepionkę podano ich dzieciom! (za to pewnie sukieneczki na roczek wybierały we wszystkich możliwych sklepach...) Sami jeszcze nie zdecydowaliśmy. Z jednej strony boimy się szczepień, a z drugiej - sytuacje jak ta Noworoczna pewnie będą się zdarzać. I co wtedy? Kolejne maratony po lekarzach? Państwo każe nam szczepić dzieci. Szkoda tylko, że gdy wystąpi NOP (niepożądany odczyn poszczepienny), nie można liczyć na pomoc tego samego państwa...

Jeszcze jedno. Żaden z trojga lekarzy, u których byliśmy, nie przyjrzał się ranie, nie oczyścił jej. Może z daleka widzieli, że to nic takiego? Za to obie panie pediatry osłuchały Olka i zajrzały mu do gardła... 

PS. Olek żyje. Kot też ;)

1 komentarz: